Rozmowa z Damianem Pizoniem, Łowczym Okręgowym, z PZŁ Okręgu Szczecińskiego, o zaangażowaniu społecznym braci myśliwskiej, oraz o nurtującym mieszkańców problemie dzików w mieście.
W ubiegłym roku, podczas zebrania Rady Osiedla Skolwin, jedna z radnych osiedlowych zgłosiła Strażnikom Miejskim, obecnym na zebraniu, problem motocyklistów i „quadowców” niszczących lasy wokół Skolwina i rozjeżdżających pola rolników. Reakcja strażnika była co najmniej zaskakująca:
A pani do lasu chodzi, po co? Nie wolno do lasu chodzić, nie słyszała pani, że tam do ludzi strzelają? Że myśliwi za każdym drzewem stoją? Ja się boję do lasu chodzić i pani też radzę.
Czy faktycznie strach do lasu chodzić? Zapytaliśmy Damiann Pizonia, z którym rozmawia Maciej Zaśko.
Darz Bór. Niedawno wsparliście akcję czwartkowych spotkań przy zupie?
Tak, przygotowaliśmy i pomagaliśmy przy wydawaniu 300 porcji bigosu myśliwskiego z dziczyzną.
Skąd pomysł na takie zaangażowanie?
Polski Związek Łowiecki angażuje się w wiele akcji charytatywnych i pomocowych. Staramy się angażować w takie akcje, gdyż, po pierwsze, tak trzeba. Nie można być obojętnym na drugiego człowieka. Po drugie – chcemy. Chcemy pokazać, że nie jesteśmy tacy, jak od czasu do czasu próbują nas pokazywać, czyli rzekomymi mordercami, pastwiącymi się nad zwierzętami. Też jesteśmy ludźmi, dbamy o przyrodę, zwierzęta i wspieramy potrzebujących. Człowiek jest częścią ekosystemu, o czym w dzisiejszych czasach, szczególnie żyjąc w miastach, często zapominamy. Wywiera na niego największy wpływ – zarówno ten negatywny, jak i pozytywny, czyli naprawczy. Bez pomocy człowieka przyroda w obecnym stanie narażona jest na chaos. Już dochodzi do takich zaburzeń, jak nadmierna populacja dzika, czy zanik zwierzyny drobnej na skutek zaniechania polowań na lisa oraz ochroną ptaków drapieżnych i krukowatych.
Więcej o akcjach, w jakich myśliwi biorą udział i o tym, czemu myśliwi nie polują w mieście na dziki do obejrzenia poniżej.