Prezentujemy serię artykułów „Ulice Szczecina”, z której dowiecie się jakie postaci i wydarzenia upamiętniają nazwy ulic naszego miasta.
Każdy z nas zna słynny wiersz Adama Mickiewicza „Reduta Ordona”, który w barwny sposób opisuje wydarzenia z 6 września 1831 roku. Poeta, bazując na relacji Stefana Garczyńskiego, opowiedział historię wysadzenia reduty nr 54 podczas powstania listopadowego. Placówce tej dowodził major Ignacy Dobrzelewski, legendarny podporucznik Konstanty Julian Ordon piastował natomiast stanowisko dowódcy artylerii.
6 września o świcie rozpoczął się szturm wojsk rosyjskich na polskie fortyfikacje. Sytuacja obrońców była tragiczna – wsparcie nie nadchodziło, a sami stawiali opór w sposób słaby i chaotyczny. Na odwrót nie było szans.
Chwilę przed ósmą nad ranem reduta nr 54 została z hukiem wysadzona w powietrze.
„Tam i ci, co bronili, — i ci, co się wdarli,
Pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli;
Choćby cesarz Moskalom kazał wstać: już dusza
Moskiewska, tam raz pierwszy, Cesarza nie słusza!
Tam zagrzebane tylu set ciała, imiona:
Dusze gdzie? nie wiem; lecz wiem, gdzie dusza Ordona
On będzie Patron szańców! — Bo dzieło zniszczenia
W dobréj sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”
– o śmierci setek Rosjan, Polaków i samego Ordona pisał w swym dziele Mickiewicz.
Tymczasem dowódca artylerii wcale nie poległ, został jednak dotkliwie poparzony. Przetransportowano go do Nadarzyna jako jeńca, skąd natomiast został zwolniony ze względu na konieczność leczenia obrażeń. Następnie, w obawie przed represjami, opuścił kraj. O swej rzekomej śmierci dowiedział się właśnie z wiersza Mickiewicza, wydanego w 1833 roku, czyli dwa lata po opisywanych wydarzeniach.
Ordon nigdy nie zdradził do końca okoliczności wybuchu reduty nr 54, jego relacje pozostawały ze sobą w sprzeczności. Mówiło się o przypadkowym zaprószeniu ognia, celowym działaniu (za rozkazem wydanym przez generała Józefa Bema, który nakazywał wysadzenie składu w razie niemożliwości obrony, w celu udaremnienia zdobycia amunicji przez nieprzyjaciela) bądź spowodowaniu wybuchu oddaniem strzału przez rosyjskiego żołnierza.
Podporucznik natomiast konsekwentnie pozytywnie oceniał wybuch reduty twierdząc, że przynajmniej ocalił on tych, którzy w przeciwnym wypadku zginęliby „od bagnetu spitego i rozbestwionego żołdaka moskiewskiego”.
Zdaje się, że Ordona zniszczyła jego własna legenda. Nader często, gdy się przedstawiał, pytano czy nie jest aby krewnym „tego słynnego oficera z powstania”. Gdy rozmówcy dowiadywali się, że on sam jest tym oficerem, wydawali się zawiedzeni. Nie wpasował się w ówczesne romantyczne wyobrażenie patrioty, który poświęcił życie dla Ojczyzny. Jego winą było to, że przeżył.
„Czuję już zbliżający się kres życia, nie chcę zaś umrzeć w szpitalu. Pragnę śmierci żołnierskiej, od kuli, a ponieważ nie mam już nadziei, aby mnie zaszczyt ten spotkał na polu bitwy, przeto muszę sobie sam poradzić.” – miał powiedzieć swoim przyjaciołom, zanim 4 maja 1887 roku odebrał sobie życie strzałem z pistoletu.