… jak mówi stare porzekadło. Czy jest jeszcze aktualne?
Szaleństwo, jakie opanowało służbę zdrowia, wydaje mi się dziś groźniejsze od wszelkiej zarazy. Przepiękny wirus, jaki znamy z ilustracji, jest tak mały, że widać go tylko pod mikroskopem elektronowym, a jednocześnie tak niebezpieczny. Okazał się również zabójczy dla publicznej służby zdrowia.
W historii i literaturze mamy wiele przykładów lekarzy i pielęgniarek, którzy z narażeniem życia walczyli na frontach wojennych, czy zakażali się chorobami by wynaleźć na nie panaceum. Posługujących wśród trędowatych, zarażonych ebolą, czarną ospą, odrą czy AIDS. Mamy też swojego doktora Judyma z powieści Żeromskiego. I dzisiaj spotykamy grupę takich lekarzy. W całym kraju na oddziałach zakaźnych walczą z nieujarzmionym świrem chorobotwórczym. Mimo że ostatecznie większość i tak zależy od genów i układu odpornościowego każdego z nas.
Niestety ta garstka wojowników została opuszczona przez swoje własne środowisko. Znamiennym jest w jak wielu felietonach pojawia się cytat z Kraszewskiego:
„doktor ma zawsze prawie trochę arogancji, nawykając do tego, że w nim widzą i czczą zbawcę, słuchają go jak wyroczni”.
W popkulturze medyków przedstawia się niczym współczesnych półbogów. Wielu polskich lekarzy a nawet studentów medycyny w to uwierzyło, podobnie jak część społeczeństwa. Zwłaszcza starsi pacjenci traktują ich z największym szacunkiem, a oni czasem obchodzą się z pacjentem tak, jakby faktycznie byli bogami, wymagając wręcz czołobitności. Tymczasem lekarz to zawód. Odpowiedzialny, trudny, wymagający predyspozycji, ale jednak zawód. Za dobrze wykonaną pracę można – i należy – chwalić, ale popadanie w zachwyt nad lekarzem z tego tytułu, że raczy leczyć, to sroga przesada. Taka jego lekarska dola.
Jest jeszcze jeden gatunek lekarzy, przyjmujący w swoich prywatnych gabinetach, które okazały się w czasach pandemii covidoodporne. O ile w państwowej służbie zdrowia się pozamykali w gabinetach lub całkiem przychodnie zamknęli, a w tych niby otwartych przyjmują przez telefony i domofony, o tyle w prywatnej funkcjonują normalnie – spirytusik na łapki, maseczka na twarz i do gabinetu. Tam można. Bo kasa wpada. Potem jeszcze na badania za prywatne pieniądze na państwowym sprzęcie, a ci co na NFZ stoją i czekają. Polska służba zdrowia.
Nie przeszkadza to też medykom latać ze szpitala do szpitala, z dyżuru na dyżur, potem prywata i od nowa. I tu covida ani trzasków nie ma. Trzaski są tylko na NFZ.
A u nas w Szczecinie? Wytipsowane paniusie mają pretensje, że przyjeżdża się z chorym do nocnej opieki medycznej. Łamiąc wszelkie możliwe przepisy RODO, wydzierają się w środku nocy przez domofon na pacjentów. Na Kadłubka nawet nie mamy pewności, kto przyjmuje, czy czasem nie woźny z przedszkola albo mąż rejestratorki, bo nie wychodzą, nie pokazują się, kto to tam jest.
Z kolei na nocnej opiece w Zdrojach mają pretensje, że przyjeżdża się właśnie do nich. Drzwi wejściowe oklejone niczym słup ogłoszeniowy komunikatami, których wieszanie w tym miejscu jest wręcz znieważaniem pacjentów. Większość komunikatów musi zostać spełnionych na wejściu na teren szpitala ale i tak robią ścianę. Udało się w gąszczu znaleźć dzwonek. Po dzwonku drzwi się otworzyły
- O co chodzi? - Do opieki nocnej przyjechałem… - U góry jest telefon i tam dzwonić! - zamknęła drzwi i poszła.
Po dodzwonieniu się:
- Jakim prawem pan tu przyjechał? Przecież ma pan bliżej na Kadłubka? - Ale tam woźny przez domofon leczy. - A tutaj myśli pan że jest inaczej? Też doktor przez telefon rozmawia. - Ale tu jest przynajmniej szansa, że to będzie co najmniej ratownik medyczny.
Lekarz wysłuchał, dopytał, wystawił skierowanie, wyszedł, jeszcze porozmawiał z pacjentem (przed budynkiem bo do budynku nie wolno wchodzić) i wysłał na diagnostykę…
Dzienna opieka jest jeszcze gorsza, standard to teleporady i telerejestracja. Jak już ktoś musi przyjść to przyjmują przez okno. W jednej z przychodni jest wysoki parter i lekarz każe się wspinać się pacjentom po ścianie, a sami zwisają z okna żeby do gardła zajrzeć. To już nie Bareja. Tu nawet on by nie dał rady. Szczęśliwe dzieci, które przyjdą ze zdrowym tatą, który weźmie je na tzw. „barana”, wtedy mają szansę na osłuchanie jak będą trzymać się parapetu! To jest nasza szczecińska codzienność w przychodniach. SOR dziecięcy na Unii Lubelskiej – drzwi zamknięte – dzwonić. Również karetki! Jak już pani raczy się ruszyć i dotrze przez oddział do drzwi, zbiera wywiad przez zamknięte drzwi i biada Wam, jeżeli powiecie, że dziecko ma temperaturę 37 i powyżej. Izolatka i to bez dyskusji i tłumaczenia. Nikt nie będzie Was słuchał. Przeprowadzą, popędzając do izolatki z nieczynną toaletą i każą siedzieć. Nie wynurzać się. Do toalety zapomnij, możesz (za przeproszeniem) narobić na środku sali nawet, ale nie wypuszczą. I nie pomoże nawet kiedy powiesz, że to normalna temperatura twojego dziecka lub twoja. Jednak to wszystko przestaje przeszkadzać, kiedy trzeba przeprowadzić przez cały szpital do RTG i z powrotem.
Żeby nie było niedomówień, wiem, że jest w tym potężnym medycznym kombinacie wielu jeszcze życzliwych i empatycznych przedstawicieli zawodu. I tych mi naprawdę szkoda, bo są w mniejszości, która dostaje łajanki z powodu niechlubnej większości. Sam znam cudowne pielęgniarki i dobrych lekarzy, którym się chce. Którzy nie zatracili w pędzie za chęcią szybkiego wzbogacenia się. Doceniam szczególnie ich trud bo walczą nie tylko z samymi sobą, swoim zmęczeniem i słabościami, ale i z bezdusznym systemem. W tym miejscu apeluję do reszty lekarzy i pielęgniarek: opamiętajcie się i wesprzyjcie swoich kolegów i koleżanki na zakaźnych. Oni też są ludźmi tak jak i wy. Podobnie maja rodziny. Weźcie w końcu zajmijcie tym czym powinniście służbo zdrowia. Nie jesteście po to, by tytuły gromadzić, ale po to by służyć swa wiedzą i pracą społeczeństwu. Pomóżcie w walce a nie ściemniajcie.
Niestety rutyna dotknęła również ratownictwo. Niedawno świętowali. I życzę im wszystkiego, co najlepsze, dobrych zarobków, nieprzemęczającej pracy, jak najmniej stresów i zagrożeń życia. Niestety plagą się stały ostatnio ataki na karetki i na ratowników. Takie ataki muszą być potępione, a sprawcy przykładnie karani. Ale życzę przede wszystkim, byście, gdy przyjdzie taki czas, byli traktowani tak, jak wy traktujecie innych. I niech to na razie wystarczy.
W tym szaleństwie, odnoszę wrażenie, to „dogorywające człowieczeństwo pacjenta” jest dobijane ostatecznie. Objawy chorobowe covida wydawać by się mogło są znane, przynajmniej te podstawowe. Pacjent jest kierowany do szpitala dajmy na to z zapaleniem stawów. Leczony od tygodnia przez lekarza rodzinnego. Z racji niepowodzenia leczenia kierowany do szpitala. A w szpitalu co? Najpierw zderzenie z zamkniętymi drzwiami i dzwonkiem. Potem wszyscy wiedzą lepiej od ciebie, że z powodu covida do szpitala trafiłeś. Ładują do izolatki i ankieta covid do wypełnienia, że z powodu covid przylazłeś a nie innych chorób czy do porodu. Poród dzisiaj to też objaw covid…