Zdewastowane sklepy, podpalone samochody, ludzie z bronią na ulicach. Nie tak miał wyglądać amerykański sen. Stany Zjednoczone od ponad pięciu miesięcy zmagają się z wojną domową. Dziś odbywają się amerykańskie wybory prezydenckie.
O wydarzeniach w USA polski odbiorca wie niewiele. Większość coś słyszała, ale myśli że zamieszki dawno ustały. Nic bardziej mylnego. Polskojęzycznych przekazów prawie nie ma, chętnym zalecam wyszukiwanie w języku angielskim.
Fala protestów rozpoczęła się po tym jak 26 maja, podczas brutalnej interwencji policji w Minneapolis, zginął czarnoskóry George Floyd. Początkowo miały one charakter pokojowy i spontaniczny, jednak szybko przerodziły się w niebezpieczne rozruchy. Plądrowano sklepy, demolowano własność prywatną i dewastowano pomniki (zniszczono m.in. monumenty amerykańskich konfederatów, Krzysztofa Kolumba, czy Tadeusza Kościuszki).
W sprawę angażuje się ruch Black Lives Matter, który ma walczyć z urojonym “rasizmem systemowym” i „białą supremacją”. Co ciekawe, ze wspomnianą „białą supremacją” walczą głównie biali ludzie. O ile w latach 50. XX wieku Afroamerykanie realnie walczyli o swoje prawa obywatelskie, o tyle obecnie nie ma podstaw do tworzenia podobnych inicjatyw. Śmierć Floyda to tragedia i nie ma potrzeby umniejszania jej wagi, ale śmierć czarnoskórego człowieka w wyniku policyjnej interwencji nie jest czymś nagminnym. Przykładowo, w 2015 roku w taki sposób zginęło 1200 osób, z czego jedynie 250 stanowili Afroamerykanie. W dodatku tylko 17 z nich było nieuzbrojonych.
Okazuje się, że rasizm jest wszechobecny w Ameryce. Rasistowski jest order ukazujący św. Michała Archanioła zabijającego szatana, ponieważ BLM kojarzy się z zabójstwem Floyda, a nawet gatunek ptaka McCown’s Longspur, gdyż nazwano go tak od nazwiska oficera Konfederacji. Absurd pogania absurd. Podczas inauguracji angielskiej Premier League zawodnicy ubrani w koszulki z napisem „Black Lives Matter” klękają. Gdy w trakcie meczu w Burnley przelatuje samolot z banerem, na którym napisano „White Lives Matter Burnley” – klub śpieszy z przeprosinami, a odpowiedzialny za happening ukarany zostaje dożywotnim zakazem stadionowym. W miasteczku Martinez, nieopodal San Francisco, mężczyzna i kobieta zamalowali wielki napis „Black Lives Matter”, za co postawione zostały im zarzuty „zbrodni z nienawiści” (hate crime). Małżeństwo z St. Louis zagroziło użyciem broni bandzie protestujących, która chciała wedrzeć się do ich domu, w następstwie czego zostało oskarżone o szantażowanie społeczności amerykańskiej. Mówi się, że rasizmem jest nawet milczenie, bo daje ono przyzwolenie na dyskryminację. Jesteś z nami albo przeciwko nam. Przypięcie łatki „rasisty” oznacza swoistą infamię.
W przetaczających się przez Amerykę protestach często biorą udział ludzie z dobrymi intencjami, którzy naiwnie wierzą w problem rasizmu, jednak głównym motorem napędowym są neomarksistowskie organizacje pokroju Antify, które dążą do rewolucji i zniszczenia „burżuazji” oraz kapitalizmu. Nierzadko są wspierani przez lokalne władze.
Amerykanie, których domy i przedsiębiorstwa były stale narażone na ataki bojówek, zaczęli sami się organizować. W Internecie krąży pełno filmów i zdjęć przedstawiających uzbrojonych właścicieli stojących przed swoimi sklepami. Powstały też liczne milicje społeczne, np. „Patriot Prayers”.
Nietrudno chyba doszukać się w obecnej sytuacji w Polsce analogii do wydarzeń zza oceanu. Na szczęście w naszym przypadku mamy do czynienia z formą mniej radykalną. Scenariusz wymagał małej korekty, bowiem odsetek osób czarnoskórych w Polsce jest niewielki. Kobiet mamy za to pod dostatkiem. Ich wystąpienia próbują wykorzystać, powołane dzisiaj w ramach tzw. Rady Konsultacyjnej, osobistości takie jak: Michał Boni (były tajny współpracownik SB i minister w rządzie Donalda Tuska), prof. Monika Płatek (prawnik, działaczka feministyczna; znana ze stwierdzenia, że „w związkach jednopłciowych rodzi się tyle samo dzieci, a często więcej niż w związkach różnopłciowych”) czy Piotr Szumlewicz (publicysta opowiadający się za enigmatyczną „ustawą, która zniesie ubóstwo” oraz państwem, które samo określi ile zarobi obywatel, z pominięciem zasad rynkowych).
Nastroje na całym świecie napięte. Stany Zjednoczone są jednym z głównych rozgrywających na arenie międzynarodowej, wobec czego amerykańskie wybory prezydenckie wpłyną na sytuację innych państw, w tym również na Polskę.